O wywiadzie z Pawłem Trelą myślałem od dłuższego czasu. Człowiek, który wsadził pod maskę niedzielnego kabrioletu ponad 700 koni i wygrywa nim na torach driftingowych musi być niezłym świrem, z którym warto chwilę pogadać. Nic więc dziwnego, że żeby spotkać się z Pawłem wylądowałem w podwarszawskiej miejscowości Tworki, która na Mazowszu sławę zdobyła przez znajdujący się tutaj zakład psychiatryczny. Paweł zaprasza mnie do wnętrza swojego warsztatu, do którego niedawno się przeprowadził. W środku klamek jednak nie brakuje, a sam gospodarz zamiast białego kaftana ma na sobie ciemną kurtkę oklejoną logami sponsorów. Jest chłodna lutowa niedziela, siadamy na zapleczu przy składanym stoliku, na którym stoi opróżniona w 3/4 butelka coli. Paweł wyłącza warczącą obok nagrzewnicę i tak zaczyna się nasza rozmowa. Poznajcie Pawła Trelę, jednego z najlepszych i najbardziej doświadczonych polskich drifterów. Faceta robiącego dużo dymu, za którego zapachem – jak sam przyznaje – nie przepada.
Pawle, czy sądzisz, że gdyby nie twój tata to nie siedziałbyś dziś w motosporcie? Nie mielibyśmy okazji się spotkać?
Ciężko powiedzieć. Na pewno fakt, że od małego jeździłem z ojcem, wtedy jeszcze na rajdy terenowe, miał wpływ na moje kolejne wybory.
Są w rodzinie jeszcze jakieś inne tradycje motosportowe?
Częściowo ze strony mamy również. Jej brat, a mój wujek, jeździł w rajdach terenowych, z resztą tak poznała mojego tatę.
Pamiętasz w jakim wieku złapałeś tego bakcyla?
Jeździć chciałem jeszcze przed zrobieniem prawa jazdy. To normalne u dzieciaków. Dopóki prawka nie miałem, to bardziej interesowały mnie jednak rowery górskie – i pewnie do dziś bym się na nich wściekał, gdyby nie samochody. Ale jak już prawko zrobiłem, to zaczęły się pierwsze KJS-y i dalej potoczyło się samo.
W dzieciństwie miałeś w pokoju dywan z uliczkami?
Tak, albo z klocków Lego cały czas coś budowałem. Wbijałem zapałki w dywan i się jeździło jakimiś samochodzikami na czas. Śmiesznie było.
Gumę Turbo lubiłeś?
Tak, zbieraliśmy te wszystkie obrazki. Mówiło się później, że “nie wolno, bo rakotwórcza” i inne takie bzdety. Teraz tak mówi się o pomidorach, sałacie i rzodkiewkach więc luz.
A wiesz, że wróciła i można ją kupić teraz?
A nawet nie wiem.
Miałeś jakieś auta z plakatów w dzieciństwie, takie wymarzone?
Było Lamborghini Countach. Później była i nadal w sumie jest, Impreza 22B.
Wbijałem zapałki w dywan i się jeździło jakimiś samochodzikami na czas. Śmiesznie było
Interesują Cię takie luksusowe auta sportowe typu właśnie Ferrari, Lamborghini?
Niespecjalnie. Wiadomo, gdybym był na torze i była okazja się przejechać, to tak. Jednak żeby to było marzeniem, takim mobilizującym do zakupu, to nie. Wolałbym wejść w posiadanie RS6 albo Imprezy.
Jeździłeś kiedyś czymś takim?
Nie.
Czym uczyłeś się jeździć?
Poza terenówkami taty, to pierwszy był chyba Golf 1300 cm3. Prawdziwy potwór, 60 KM.
A jakie było Twoje pierwsze auto na własność?
Ciężko mówić, że na własność, jeśli dostałem je od rodziców. Najpierw jeździłem wspomnianym Golfem, potem była Mazda 121. Za własne pieniądze kupiona była Sierra, którą przerobiłem z tylnonapędowej na 4×4 z większym silnikiem.
Twoje pierwsze starty były właśnie w tym samochodzie, tak?
Nie, pierwsze starty były samochodem taty. To była Sierra, którą on sobie kupił jako pseudo-treningówkę. Po jakimś czasie przejąłem ten samochód i coraz częściej męczyłem go po KJS-ach. A potem, w sumie tak trochę przez sentyment, zbudowałem cywilną, z większym silnikiem, z 4×4. Ale ta już była stricte takim „dupowozem”.
A czym jeździsz na co dzień?
Audi S6, 2000 rocznik.
To jest całkiem mocne auto…
Ma 340 koni. Jest w automacie. Zresztą 95% tych aut jest w automacie. Skrzynię ręczną oczywiście mam kupioną, leży w garażu, tylko nie ma kiedy jej przełożyć.
Wolisz manuala?
Wolę, bo jestem fanem prostych rzeczy, w których nie ma się za bardzo co popsuć. Raczej nie dopuszczam do siebie myśli, że jadę gdzieś daleko, w góry, na zawody i samochód ulega awarii. Poza tym nie lubię jeździć automatami. Może jakimś nowym autem, który faktycznie szybciej zmienia biegi, to z tego byłaby jakaś frajda. Tutaj mamy konstrukcję sprzed 20 lat, tempo zmiany psuje całą przyjemność z jazdy. Nie mówiąc, że wcześniej, czy później padnie, więc lepiej ją zmienić, zanim się popsuje. Stanowczo muszę znaleźć na to czas
Też wolę manuale, chociaż teraz te nowe automaty faktycznie są szybsze.
Fajne jest to, że mają 7-8 biegów. Przełożenia są krótkie i faktycznie samochody są żwawe, ale dla mnie jest za dużo w nich elektroniki. Te wszystkie systemy wspomagające, pomagające itd.
A jakim jesteś kierowcą? Masz jakieś punkty na koncie?
Czasem się zdarzają. Zwykle typu, że się zamyślę i jadę 74 tam, gdzie jest 60. Wiadomo, gdzieś coś czasem błyśnie. Ale bez większych sensacji, żeby chodzić na kursy albo zdawać prawo jazdy ponownie. A skoro jeździmy naprawdę dużo uważam to za sukces.
Nazywasz auta ksywkami?
Nie. Z Oplem tylko tak wyszło. W sumie pierwsze auto, któremu ksywkę wymyśliliśmy. No, jest jeszcze Ford Focus – „Psikus”, ale nazwał go tak mój kolega Gumiś i już tak zostało. Zresztą udanie pracuje na swoją opinię.
Skąd się wzięła ta nazwa, MayBug (chrabąszcz majowy)?
Zanim go jeszcze do końca złożyliśmy i okleiliśmy był cały czarny. Laminaty nie były jeszcze dopasowane. Wyglądał jak wielki czarny robal. Przez duże lampy i szeroki rozstaw skojarzył mi się z chrabąszczem. Po angielsku było prościej. Przyjęło się szczególnie, że niewiele w tym „Oplu” Opla. To stanowczo autorska konstrukcja i Opel mógłby się obrazić. Stąd też i nazwa własna, przy czym my stosujemy zapis MayBug.
Słyszałem, że jeszcze jest jakiś Toudi?
Teraz wychodzi na to, że jednak nazywamy auta (Paweł się uśmiecha). Ta nazwa wymyślona została przez moich kolegów. Toudi miał zawsze najbardziej przerąbane w Gumisiach. W sumie moja Beemka treningowa też ma ze mną ciągle „pod górkę”, więc tak ją ochrzcili.
To jest auto treningowe?
Tak, mój trupek treningowy, który jest tak krzywy, że jedzie gdzie chce.
Jaki model konkretnie?
325
Jakiej muzyki słuchasz w aucie?
Radia. Nie mam jakieś tam super ulubionej. Jak gadają o bzdurach to przełączam na inną stację i leci dalej.
Słyszałem, że ten numer 46 na Oplu to nawiązanie do filmu “Szybki jak błyskawica” i Valentino Rossiego. Czy to prawda?
Pierwsza myśl, to było nawiązanie właśnie do Days of Thunder z Tomem Cruise’em, który oglądałem chyba ze sto razy. Potem dopiero mi się skojarzyło, że jest też Valentino Rossi. Przepraszam w tym miejscu fanów Rossiego za kolejność. Z wybraniem numeru wiąże się anegdota. Piotrek Więcek był trochę obruszony, bo on jest ogólnie mega fanem Rossiego, tylko że nie zdążył podać do biura numeru. Byliśmy na konferencji prasowej DMGP, podczas której mówili, że numery są do wyboru i każdy będzie miał swój przypisany. No i najważniejsze, że obowiązuje “kto pierwszy ten lepszy”. Kasia, która nie rozstaje się z mailem i telefonem, siedziała obok i mówię: “no dobra, to wysyłaj maila do biura, że chcemy ten”. No i Piotrek się spóźnił.
W jakiejś lidze były przydzielane te numery?
W Drift Masters GP, ale stopniowo przyjmują się też w innych, szczególnie zagranicznych ligach. Fajny pomysł.
Piotrek Więcek był trochę obruszony, bo on jest ogólnie mega fanem Rossiego, tylko że nie zdążył podać do biura numeru
Czy w takim razie “Szybki jak błyskawica” to Twój ulubiony film o samochodach?
Może nie tyle ulubiony, bo NASCAR-y nie do końca do mnie przemawiają, ale to taka klasyka gatunku. Walka, upadek, podnoszenie się i szczęśliwe zakończenie.
A Tokyo Drift lubisz?
Lubię sobie czasami obejrzeć po ciężkim dniu pracy.
To najlepsza część z Szybkich i Wściekłych?
Ja wiem? Taka totalnie inna. Ciężko ją porównywać do reszty, bo w sumie następne filmy z serii to sporo akcji i jedna wielka strzelania. Ja nie jestem fanem ścigania się na 400 m i tego typu rzeczy. No i te 15 zmian biegów na jednej prostej. Z punktu widzenia fana motoryzacji to jest w ogóle jakiś smutek, ale ma swoich wielbicieli więc ok. Wolę Bullitta. Tokio Drift można sobie czasem obejrzeć i już. Film lekki, łatwy i przyjemny.
A oglądałeś “Drive”?
O Jezu, beznadziejny, to jest jakaś tragedia. Fani tego filmu już rzucają w moje plakaty lotkami (Paweł się śmieje).
Wróćmy do tego numeru, lubisz motocykle?
Lubię. Pewnie jakbym nie jeździł samochodami, to wcześniej czy później spróbowałbym swoich sił na motocyklu. Ale bardziej w crossie niż ścigaczu.
Masz jakieś?
Nie, nie. Mam skuter, który nie działa. Tak jest bezpieczniej i taniej.
Słyszałem, że też grywasz w gry samochodowe?
Już teraz nie, ale chętnie bym wrócił. Kiedyś trochę czasu się spędzało się przed komputerem. Dziś koledzy z Realisim kuszą mnie symulatorem. Fajna zabawa i dobry trening.
Ulubiony tytuł?
Zaczynałem od „Colina” i „Ryśka”. Startowałem w ligach. Jeśli dobrze pamiętam byłem drugi lub trzeci na jakiś mistrzostwach.
Ryśka? Nie kojarzę.
Richard Burns Rally. W sumie taka najbardziej „realna” gra.
W Need For Speeda grywałeś?
Tak, ale to taka bardziej zręcznościówka.
Masz jakąś ulubioną część?
Nie. Grałem w jakieś dwie, które mi akurat chodziły na kompie. I na tym się skończyło.
Podoba Ci się The Grand Tour? Oglądałeś?
Nie, nie miałem jeszcze okazji. Za każdym razem kiedy widzę gdzieś reklamówkę, to mówię sobie: “kurde, muszę wreszcie usiąść i obejrzeć”, ale nie ma czasu.
A oglądasz innych drifterów na YouTubie?
Bardziej znajomych, jak jakieś swoje filmy wrzucają. Raczej nie jestem osobą, która z namaszczeniem śledzi zawody i inne ligi. Jak się trafi, że zawody w USA są o sensownej dla nas porze, to czasami oglądam. Ale stanowczo bardziej wolę jeździć. Oglądając wkurzam się, że nie jeżdżę.
Jakieś sporty oprócz driftingu? Coś mi się obiło o uszy, że jeździsz na desce i grasz w squasha?
Tak (Paweł kieruje wzrok w prawo, na stojący obok plecak, z którego wystaje rakieta do squasha i zaczyna się śmiać). Można się trochę spocić, pobiegać, potem wszystko boli i jest super. A sport jest fajny, jest szybko i coś się dzieje. Co do deski, najgorsze jest to, że nie ma czasu. Kiedyś jeździliśmy cztery – pięć razy w roku. Teraz jak jeździmy dwa razy to już jest święto. Nie ma kiedy, bo cały czas myślimy o kolejnym sezonie. A to auto trzeba przygotować, a to coś tam ogarnąć. W dużym stopniu sami pokrywamy swój budżet, więc po prostu trzeba na to zarobić.
Czy squash to sport drifterów? Wiem, że kilku z was go uprawia.
Ja wiem? Dlaczego? Tak na poważnie to chyba nikt nie go uprawia. Przygon gra, Gumiś, Skomo, ale to jest tak na zasadzie, no wiesz, jeden gra sobie w piłkę na hali, czy na boisku, a Ci sobie grają w squasha. Coś trzeba robić, żeby nie zwariować.
W bio na swojej stronie piszesz, że też grywałeś w piłkę w dzieciństwie.
Jak prawie wszyscy wówczas. Takie były czasy, że grało się w piłkę i jeździło na rowerze.
Ciągnęło Cię do kariery zawodowej?
Do zawodowej to nie. Najczęściej grałem w obronie i na bramce, ale nie żeby jakoś pójść z tym dalej, rozwijać. Rower to tak. Gdybym nie przesiadł się do samochodu, to bym pewnie się wydurniał na rowerze.
Miałeś jakiegoś ulubionego piłkarza?
Nie, choć wciąż bardzo lubię zespół Holandii. Wiadomo, kiedyś w bramce Holandii stał van Breukelen, a w pomocy i ataku szalał Ruud Dil Gullit.
Oglądasz czasami jakieś mecze?
Mistrzostwa Świata albo Europy. Sporadycznie, raczej za namową lub na fali narodowego entuzjazmu.
Pawle, czy jest coś lepszego od zapachu palonej gumy o poranku?
Zapach palonej gumy o poranku jest bez sensu, nie wiem kto to wymyślił.
Dlaczego?
Bo to nie pachnie, to śmierdzi
Nie lubisz tego zapachu (pytam z niedowierzaniem)?
Ja wiem, że niestety cały drifting jest postrzegany przez pryzmat tej palonej gumy. Często słyszę przy okazji różnych eventów, że albo będziemy palić gumę, albo że nie wolno palić gumy itp. Tak naprawdę dopiero, gdy ktoś jest na zawodach, to zaczyna odczuwać różnicę między paleniem gumy i tym, czym naprawdę jest drifting. A wracając do pytania, nie, absolutnie nie jara mnie wąchanie opon, a tym bardziej jazda w dymie.
Wiadomo, że zwykłe wzięcie kilku opon i wypalenie ich do felgi to co innego, natomiast na zawodach driftingowych mnie ten zapach kręcił, tworzył fajną atmosferę. Nie masz tak, nie czekasz na niego?
Ogólnie każda opona pachnie inaczej. Jak trochę pojeździsz, to będziesz w stanie poznać, czy to jest Achilles, Federal, czy Zestino, czy Westlake. Nie wiem, jakoś się nigdy nie zastanawiałem, że czekam na zapach tej gumy. Wiesz, kwestia gustu. Jakoś nie jest to coś, za czym przepadam. Dla mnie mogłoby nie być dymu, zapachu, a i tak byłoby zaj***ście.
Zapach palonej gumy o poranku jest bez sensu, nie wiem kto to wymyślił
Czym jest to coś, co jest w drifcie, że się nim zajmujesz?
Zajmuje się driftem, bo nie stać mnie na rajdy i to w sumie tylko dlatego. Przepraszam, ale nie ma w tym większej filozofii. Ciągnie mnie do samochodów, ciągnie mnie do jeżdżenia. Startowałem chwilę w Mistrzostwach Polski, ale budżet nie pozwalał na to, żeby robić to właściwie i ścigać się z czołówką, więc musiałem odpuścić. Wtedy drifiting właśnie się w Polsce zaczynał i padł pomysł, aby spróbować sił. Wymagania w sumie spoko: auto jakiekolwiek, w sensie tylnonapędowe, przepisów technicznych tak naprawdę żadnych, więc cokolwiek można było włożyć w samochód i jeździć. Wtedy jeszcze było tanio, więc dawało to po prostu frajdę.
Tanio było, bo wpisowe było mniejsze?
Kiedyś było tanio, bo auta były słabsze i jeździliśmy na używanych oponach, które w większości załatwiało się od znajomych wulkanizatorów. Samochody miały 150-200 koni, więc zużywały cztery, może osiem opon na cały dzień jeżdżenia. Wiesz, wpisowe, przy całości kosztów, nie jest tam jakimś wielkim wydatkiem. Masz wpisowego półtora, dwa tysiące na zawody, ale jak wydajesz 150 tysięcy na sezon, to umówmy się, że to nie jest jakaś kwota z kosmosu. Jak to się zaczynało jeszcze było tanio. Można było zbudować auto za 15 tysięcy i wygrywać zawody. Teraz to opony, inne samochody, inny koszt budowy auta.
Czyli to jest minus tego, że drifting staje się coraz bardziej profesjonalną dyscypliną sportu w Polsce?
Takie są koleje motorsportu, każdego sportu. Dąży w naturalny sposób do maksymalizacji. Każdy motorsport się rozwija i wiadomo, że na pewnym poziomie wchodzi w to kasa. Wszystko jedno, czy to są rajdy, czy drifting, czy motocykle, czy cokolwiek innego. Taka jest kolej rzeczy i jakoś trzeba się w tym po prostu odnaleźć.
I jak to się u Ciebie zaczęło?
Był trening w Poznaniu, z kolegą Tomkiem Marciniakiem pojechaliśmy jednym autem. Bardziej on się jakoś nagrzał na ten cały drifting niż ja. W sumie on tak naprawdę mnie w to wkręcił. Na zasadzie: “- A wiesz, jest coś takiego jak drifting, Maciej Polody robi trening, lata się bokami i jest fajnie. – No dobra, no to pojedźmy, zobaczymy.” Tomek kupił Sierrę. Cywilną, taką 2,9 litra, tylnonapędową, jakieś 140 koni tam było. Wtedy chyba nawet pojechaliśmy jeszcze na seryjnej szperze. Od tego się zaczęło. Jeździliśmy na zmianę. Potem zbudowaliśmy dwa bliźniacze auta, jedno właśnie Tomkowi, drugie dla mnie. Wybór padł na Sierrę, bo jeździłem nią wcześniej w rajdach, więc miałem kupę części, sporo wiedzy na temat samochodu i ogólnie była tania. Nie nazywała się też BMW (Paweł zaczyna się śmiać). Tak się jakoś potoczyło.
Jakaś antypatia do BMW?
No wiesz jak się kojarzy Beemka.
No wiem.
No i już, dziękuję. Kolejne lotki lecą w moje plakaty (Paweł się uśmiecha).
Czyli kierunkowskazy i te sprawy?
E tam, kierunki są najmniejszy problem. Wszyscy wiemy jak się kojarzą Beemki
(Paweł się śmieje). Na szczęście paru chłopaków z tym walczy, sama marka już też, jakoś się to wszystko zmienia.
No ale niektórzy twierdzą, że kierowcy Beemek się przerzucili na Audi, także wiesz…
Ja mam stare, to jeszcze się wtedy nie przerzucili (Paweł się śmieje).
Czyli to nie wyglądało tak, że siedzisz sobie w domu i nagle myślisz: “a może drifting, będę driftował”?
Nie, nie, po prostu ani ja, ani Tomek nie mieliśmy kasy na ściganie się w rajdach. Tomek wtedy jeździł trochę po Europie, bo pracował za granicą i właśnie tam, nie wiem czy przypadkiem czy jakoś inaczej, trafił na nową dyscyplinę sportu. Pogadaliśmy z Maćkiem Polodym, jak to wygląda no i jakoś tak wyszło. Ale to nie było tak, że obejrzeliśmy filmik na YouTubie i “ach kurna, od jutra będę drifterem”. To po prostu była szansa na coś, co daje frajdę z jazdy za relatywnie niewielkie pieniądze. Przynajmniej jeszcze wtedy.
To nie było tak, że obejrzeliśmy filmik na YouTubie i “ach kurna, od jutra będę drifterem”
I jak to dalej wyglądało?
Wtedy było tak, że Maciej organizował raz w miesiącu treningi na torze w Poznaniu, więc w ogóle było fajnie, bo można było się tam naprawdę wyjeździć. No i tor! Nie jakieś lotnisko z lasem słupków, placyk, tylko normalny tor, to było fajne.
Słyszałem jakieś plotki, że z tym torem jest jakaś niepewna sytuacja, że mają go zamknąć?
Eee tam, z każdym torem tak jest. Akurat co do Poznania to na razie bym się nie martwił, żeby tam się coś działo. No, ale żyjemy w kraju takim, jakim żyjemy. Niestety, zamykają tory, budują mieszkania i centra handlowe.
Ostatnio też krążyło po sieci, że ma jakiś nowy tor powstać gdzieś…
Tory ogólnie powstają. Jest Silesia Ring w Kamieniu Śląskim, nie miałem okazji jeszcze po nim jeździć ale planujemy trening. Krzysztof Oleksowicz, właściciel Inter Carsu, też coś planuje budować, Tomek Kuchar buduje duży ośrodek. Więc nie jest tak, że nic nie powstaje. Może nie stricte tory wyścigowe, ale coś tam się dzieje. I tak mi się wydaje, że teraz jest łatwiej gdzieś pojeździć, niż było to kiedyś.
Na przykład 10 lat temu?
Na przykład. Gdzieś mocno na dziko, niezbyt legalnie, więc słabo. Natomiast teraz już jest o wiele łatwiej coś zorganizować i na legalu sobie pojeździć.
A czy na początku próbowałeś gdzieś podpatrywać drifterów z Dalekiego Wschodu, oglądałeś jakieś filmiki?
Chyba nawet nie. Wiadomo, że coś się oglądało, ale bardziej pod kątem samochodów i tego typu rzeczy. A z jeżdżeniem u nas też było tak, no wiesz, podpatrywać można było, ale i tak to się miało nijak do sposobu sędziowania. Wtedy byliśmy daleko w tyle. I z sędziowaniem i z samochodami, więc ciężko było oglądać ich i robić to samo u nas, bo u nas to by się nie sprawdziło. Więc każdy kierowca z zawodów na zawody pomału podnosił swój level, trenował i uczył się.
Sporo się najeździłeś zanim zacząłeś driftować. Rozumiem, że jakiś dodatkowych technik się nie uczyłeś? Musiałeś tylko wyćwiczyć to, co umiałeś?
Techniką jakiej się musiałem nauczyć było puszczanie kierownicy. Bo w rajdach jest niepojęte, żeby puszczać kierownicę, czyli może nie tyle tracić kontrolę, ale oddawać ją samochodowi. Tam też są trochę inne warunki. Tutaj mamy z reguły jednorodny tor, gdzie nie ma dziur, nie ma kałuż itd., gdzie mogłoby się coś tym samochodem stać nieprzewidzianego. Miałem z tym trochę problemu, bo w Sierrze geometria była taka, że nie za bardzo pozwalała na przebudowanie na tyle zawieszenia, by ta kierownica odbijała tak jak to się dzieje np. w Nissanie albo w BMW. Ona trochę się odkręcała, ale tak naprawdę i tak trzeba było kręcić samemu. Natomiast potem, jak wsiadłem w Nissana, to pierwszych parę jazd było słabych, bo kierownica puszczona owszem, ale złapana nie tu gdzie trzeba, więc samochód też nie jechał tam gdzie powinien. A potem już poszło. Zresztą tak naprawdę sam jedzie. My się śmiejemy, że w Nissanie to wiesz, kanapki, termos i jedziesz przejazd na zawodach. Po prostu w trakcie jazdy możesz robić wszystko, bo naprawdę trzeba się mocno napocić, żeby coś popsuć, żeby on nie pojechał tam, gdzie powinien.
A jakie jest Twoje najgorsze wspomnienie ze startów?
Najgorsze? Zawsze jak auto się psuje w nieodpowiednim momencie, no to jest słabo. Jak nam urwał się korbowód, chyba w ostatnim przejeździe w Karpaczu w finale, to nie było fajnie. W sumie przez to zawody przegraliśmy. Słabo było też, jak po kilkunastu godzinach przestanych na granicy w Mińsku rozpadła się skrzynia biegów. Całą noc składaliśmy silnik, potem męcząca podróż i przeboje na przejściu, a na koniec po trzech kółkach rozsypuje się skrzynia. Wyczynowa, którą kupiliśmy 3 miesiące wcześniej. Wtedy już nawet nie miałem siły pytać co jeszcze może się stać.
Karpacz i korba był w zeszłym sezonie?
Nie, jeszcze w Nissanie. To był chyba 2012 rok. Tak, bo w 2011 mieliśmy mistrza. Awarie, które się nie powinny wydarzyć, a się wydarzają, przez jakiś durny zbieg okoliczności zawsze nie są fajne. Pakujesz w to wszystko kupę pieniędzy, kupę czasu, kupę zdrowia. Znajomi i przyjaciele też ładują kupę czasu i kupę zdrowia, psychy itd., a potem coś się rozsypuje, lub inna osoba czegoś nie dopilnuje czy coś. Fajne to nie jest i nie polecam. Taki jest sport, a w nim nigdy nie da się przewidzieć wszystkiego. Tym bardziej, jak nie mamy za bardzo kasy na to wszystko i po prostu stosujemy zwykle półśrodki.
Miałeś kiedyś jakiś poważny wypadek?
Nie na tyle poważny, żeby wylądować w szpitalu. Nie liczę jakiś tam lekkich dachowań czy coś.
Jest taki, który pamiętasz najbardziej, taki najgroźniejszy?
Może nie tyle najgroźniejszy, co najbardziej wkurzający to był chyba jak byliśmy na Łotwie. Pierwszy raz, jeszcze Nissanem. Wtedy jeszcze betonowe bandy były obłożone oponami. No i tam był dzień treningu, wszystko super hiper. “Dobra, to jeszcze dwa ostatnie RSR-y (czyli dwie ostatnie opony) i jedziemy coś zjeść”. No i tak poszło, że potem trzeba było auto klepać pół nocy, żeby było zdatne do jazdy. Wszystko pięknie ładnie się naprawiło, treningi przejeździłem, kwali tak samo, a w pierwszej parze strzelił nam jeden przewód hamulcowy. Jeden z tyłu zmieniliśmy, bo widzieliśmy, że jest uszkodzony, ale się okazało, że drugi też nie do końca był sprawny. Nie wiedzieliśmy, że coś z nim się działo, bo był szczelny, treningi się przejeździło i wszystko było ok. Pierwszy przejazd w Top 16, ja za ręczny, a ręcznego nie ma. Mam 160 na szafie i powinienem się właśnie łamać w zakręt, który się trochę zacieśnia. Wyrżnąłem znowu w opony i tyle. To też nie było fajne, ale taki jest po prostu motorsport. Jak się chce rozwijać, to trzeba przesuwać ciągle granicę i czasem się przesunie za daleko.
Pierwszy przejazd w Top 16, ja za ręczny, a ręcznego nie ma. Mam 160 na szafie i powinienem się właśnie łamać w zakręt, który się trochę zacieśnia
Prowadzisz jakieś statystyki, ile kilometrów przejechałeś, opon zużyłeś?
Nie, lepiej nie, bo jak to się policzy, ile się kasy utopiło, to nie, nie, nie! (Paweł śmieje się i kręci głową, jakbym mu zaproponował wymianę Opla na BMW E36 w gazie i z doklejonym znaczkiem “M”)
A ile w Oplu przejechałeś też nie jesteś w stanie określić?
Mniej niż bym chciał. No bo kasa, niestety. Śmiali się z nas na początku, jak tylko Opla się zbudowało, że strzał w kolano, że bez sensu, że to szersze niż dłuższe, nie da się tym wygrywać, nie do ogarnięcia samochód i jakieś tam inne kwestie. Natomiast podstawowym problemem było to, że jak zapadła decyzja o budowie innego samochodu, to współpracowaliśmy jeszcze z ASUSem jako sponsorem głównym. No i miało być tak, że Opel zostanie zbudowany na spokojnie, a Nissan miał być autem zapasowym. W momencie kiedy było sporo części pozamawianych i prace nad Oplem były w połowie, zostaliśmy powiedzmy bez 3/4 założonego budżetu. Ogólnie byliśmy w jednej wielkiej czarnej dupie, no bo graty pozamawiane do auta, samochód się buduje, Nissan też nie był do końca przygotowany. Trzeba było jakoś sobie poradzić. Pierwszy sezon z Oplem był sezonem straconym, bo wszystkie testy i próby samochodu, które mieliśmy zrobić przed, robiliśmy w trakcie. Nie mieliśmy ani czasu, ani pieniędzy, żeby zrobić je wcześniej. Jechało się na zawody, traciło się punkty, traciło się miejsca, bo auto ciągle się poprawiało. Dlatego pierwszy rok czy półtora to ani ja nie miałem czasu się w auto wjeździć, bo Opel prowadzi zupełnie inaczej niż Nissan, ani nie mieliśmy czasu przygotować się na tyle technicznie, żeby to wszystko zagrało. Jak wszystko zagrało, to w zeszłym roku tak naprawdę blisko połowę rund, w których startowaliśmy, wygraliśmy a w drugiej połowie byliśmy na podium lub bardzo jego blisko. To wszystko powinno być trzy lata temu. Fajnie, że to wreszcie się udało i niektórym osobom się zamknęło buzię. A to i tak jeszcze nie wszystko, na co ten samochód stać. W tym momencie wyjeździłem połowę godzin z tego, co wyjeździłem w Nissanie, także jeszcze jakieś tam rezerwy w tym wszystkim tkwią. Będziemy starać się rozwijać i dążyć do tego, żeby jeszcze coś z tego samochodu wykrzesać.
Słyszałem, że na zawodach w Anglii wywołałeś sensację nietypowym mocowaniem zawieszenia do klatki bezpieczeństwa, że aż zbiegli się inni zawodnicy, teraz jeszcze Opel. Czy masz się za takiego hipstera wśród konstruktorów, drifterów?
Nie, to tak trochę po moim tacie. Jak on jeździł w rajdach było tak, że nie mogłeś sobie kupić czegoś gotowego, sprawdzonego, jakiś tam części, narzędzi, bo po prostu tego nie było. Trzeba było wszystko sobie samemu wymyślić, zbudować, wyspawać, wykombinować, żeby to działało tak, jak się tego oczekuje. Trochę mi to zostało po ojcu. Jak zaczynaliśmy jeździć w drifcie, to też jeszcze nie było tak, że sobie wchodzisz do sklepu internetowego, wybierasz ileś tam rzeczy, zakładając, że masz kasę, wkładasz je w samochód. Wszystko jest jeszcze dodatkowo przetestowane przez poprzedników, jakoś tam działa i jest super. Trzeba było sobie radzić trochę inaczej. Co do tego zawieszenia, po prostu stwierdziłem, że aby zbudować auto lekkie, to trzeba je powycinać. A dlaczego nie zamontować całego zawieszenia do klatki, skoro ona i tak tam jest? W tym momencie mogłem wyciąć 3/4 nadwozia, zrobić je aluminiowe i mój Nissan, wtedy jeszcze z RB-kiem (który w sumie waży tyle samo co JZ, bo to też szóstka rzędowa, żeliwna i ciężka), ważył ok. 1080 kg. Jak ktoś zrobi taką S-trzynastkę z SR-em, czyli czterocylindrowym silnikiem z aluminiowym blokiem i tyle waży, to jest szczęśliwy. A mój ważył tyle z silnikiem o 100 kilo cięższym, więc ogólnie auto było fajne. Mamy właśnie takie zdjęcie, jak byliśmy pierwszy raz w Anglii, Nissan jeszcze wtedy stał na lawecie, a tam chyba z siedmiu chłopa wlazło z tyłu pod ten samochód i się śmiali: “What the fuck” itd., bo przyjechało takie coś. A oni wtedy zupełnie inaczej budowali wówczas auta i w ogóle tych samochodów nie odelżali. Z każdego z tych samochodów można było sto kilo wyjąć tak w pół dnia, no ale mieli trochę inne pomysły na to wszystko.
To nie koniec. Druga część wywiadu, w której dowiecie się więcej o samochodzie Pawła i planach na najbliższy sezon, wkrótce!
Zdjęcia: TEAM TRELA 2008-2016